Muzeum Historii Polski English

Partner strategiczny

Muzeum Historii Polski

Partnerzy Roku Karskiego

MSZ RP
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
 NBP
UW

Partnerzy medialni Roku Karskiego

 Polskie Radio

Oczy współczucia

Oczy współczucia

Oczy współczucia

Homilia pogrzebowa ku pamięci Jana Karskiego wygłoszona przez Leo J. Donovana S.J. Rektora Uniwersytetu Georgetown w katedrze św. Mateusza Apostoła w Waszyngtonie 18 lipca 2000 roku

 

Ekscelencje, ukochani znajomi i koledzy z Wydziału dr Karskiego, żałobnicy z Polski, Szanowni żydowscy Przyjaciele, to oczy, które zapamiętaliście, badawcze bladoniebieskie polskie oczy, które zawsze widziały dalej, i rozumiały, i pamiętały.

Pochodził z innego miejsca i czasu, czuł miejsce godności i integralności, czas odwagi i poświęcenia, wspólnotę mężczyzn i kobiet, którzy dbali o siebie, głęboko i wzajemnie. Ale wydawał się pochodzić z miejsca spokoju tylko dlatego, że pierwszy i dogłębnie przeszedł przez takie cierpienie. „Widziałem straszne rzeczy” – zwykł ze smutkiem mówić.

Przystojny, młody dyplomata, z władczą twarzą arystokraty – bestialskie nazistowskie tortury przyspieszyły ten proces. Był wysoki i szczupłej postury, lecz z wiekiem Jego sylwetka przygarbiła się i stała się krucha. Ale przenikliwe oczy stały się jeszcze bardziej stanowcze, niezapomniane, oczy świadka wieku grozy i słabej nadziei, najgłębszych przepaści i przebłysków możliwego ocalenia.

Urodzony 24 kwietnia 1914 roku jako najmłodszy z ośmiorga dzieci rodziny Kozielewskich w przemysłowej Łodzi, Jan ujawnił wielki talent w szkole jezuitów do której uczęszczał, stał się młodzieńcem żarliwej wiary, i wydawało się, że wybitna kariera jest przed Nim, kiedy po uzyskaniu dwóch stopni magistra Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie wstąpił do polskiej służby dyplomatycznej. Ale wtedy ogarnęła go wielka otchłań XX wieku, i jak teraz wiemy, przez dekady starał się przez ciszę uciec od scen cierpień, które zobaczył.

Po zaciągnięciu się do wojska w 1939 roku został schwytany przez sowieckie wojsko, ale potem uciekł z obozu jenieckiego. Przyłączył się do polskiego Podziemia i został jednym z jego najwspanialszych kurierów. Schwytany jeszcze raz w 1940 roku, tym razem przez gestapo, żeby uniknąć ujawniania tajnych informacji, próbował zabić się, podcinając sobie nadgarstki. O dziwo, został uratowany ze szpitala i wrócił do pracy w Podziemiu. To doprowadziło Go do misji w 1942, miał przenieść wiadomości o sytuacji w Polsce na Zachód. Przygotowując się do tego, Jan przedostał się do getta warszawskiego i obozu śmierci w Bełżcu (historycy stwierdzili, że był w obozie w Izbicy – przyp. red.) po to, aby mógł zaręczyć w Londynie i Waszyngtonie, że eksterminacja Żydów jest okropną prawdą.

Ale ani Anthony Eden, ani Franklin Roosevelt, ani Felix Frankfurter w 1943 nie mogli uwierzyć młodemu świadkowi tego niewyobrażalnego horroru. I tylko za sprawą publikacji, częściowo autobiograficznej, Tajne Państwo z 1944, zaczęto uznawać heroizm Karskiego w ujawnieniu Holokaustu.

Po latach Jan powiedział o tym czasie:

„Pan przypisał mi rolę, aby mówić i pisać podczas wojny, kiedy – jak mi się wydawało – to mogło pomóc. To jednak nie pomogłem…

Zostałem więc Żydem. Tak jak rodzina mojej żony – wszyscy z nich zginęli w gettach, w obozach koncentracyjnych, w komorach gazowych – tak wszyscy zamordowani Żydzi zostali moją rodziną.

Ale jestem chrześcijańskim Żydem. Jestem praktykującym katolikiem… Moja wiara każe mi mówić, że ludzkość popełniła drugi grzech pierworodny: przez popełnienie lub zaniechanie, z niewiedzy albo z braku wrażliwości, albo dla własnej korzyści, albo z hipokryzji lub z zimnego wyrachowania.

Ten grzech będzie mnie prześladował do końca świata. To mnie dręczy i chcę, żeby tak było.”

 

To tu w większości przypadków historia życia Karskiego się kończy. Człowiek, który zobaczył niewyobrażalne cierpienia i oznajmił to światu, w 1981 roku wyraził swoją głęboką rezygnację. Jednakże rok później został uznany przez rząd Izraela za jednego ze „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”.

Były także i inne rzeczy, które Jan Karski zobaczył, i jeśli mamy dziś zachować stosowną pamięć o tym sprawiedliwym człowieku, w którego sercu krył się Duch Boży, musimy o nich wspomnieć.

Po pierwsze, ten kraj. Po drugie, Jego Uniwersytet. Po trzecie, przyjście sądu.

„Ta błogosławiona ziemia”, często tak nazywał Amerykę, i w moich uszach nie brzmiało to ani przez chwilę wymowniej niż w ten miniony 23 maja, gdy wrócił z Polski o godzinie czwartej rano, żeby być na obiedzie wydanym przez Ligę przeciw Zniesławieniu na cześć kardynała Hickeya, który miał otrzymać Nagrodę Jana Karskiego. Jan mówił pierwszy, w sposób zapadający w pamięć zahipnotyzowanej publiczności, o tym co to jest za „błogosławiona ziemia”. Stany Zjednoczone go intrygowały. Zawsze jednak pozostawał bardzo europejski w sposobie bycia i ubierania się. Miał wyraźne zamiłowanie do amerykańskiej demokracji, amerykańskiej szansy, amerykańskiej równości. Już po wojnie nie mógł sobie pozwolić na powrót do komunistycznej Polski i w 1954 został naturalizowanym obywatelem amerykańskim. Kochał swoją ojczyznę, oczywiści, i pozostawał zawsze polskim bohaterem. Lecz mówił w sposób dobitny , zawsze apelując do słuchaczy, „nie zapomnijcie, drodzy przyjaciele, tej błogosławionej ziemi”.

Przyszedł zobaczyć każdą część swojego Uniwersytetu. W 1943, podczas pierwszej wizyty, której celem było poinformowania amerykańskiego rządu o Holokauście, spotkał ks. Edmunda Walsha, założyciela, a następnie Regenta Wyższej Szkoły Służby Zagranicznej na Uniwersytecie Georgetown. W 1949 wrócił, by odwiedzić ks. Walsha i prosić Go o radę. Ks. Walsh, którego Jan podziwiał za sposób bycia właściwy władczemu księciu renesansu, powiedział mu, że chociaż ma 35 lat i dwa fakultety, musi wracać do szkoły i rozpocząć pełny program doktorski. Tego dnia, gdzie wieczorem otrzymał stopień doktora, czekał na niego telegram od ks. Walsha z zaproszeniem, by stał się członkiem kadry Georgetown.

Jego zajęcia były ogromnie popularne i bardzo efektywne. Specjalizował się w teorii komunizmu i polityce porównawczej, a w 1985 roku wydał swoją główną pracę Wielkie Mocarstwa a Polska 1919-1945: od Wersalu do Jałty. Ale najbardziej dumny był ze swoich studentów i kolegów. Wspierał nowego, młodego dziekana Petera Krogha przez cały okres jego kierownictwa. Był dumny, kiedy tak wybitny członek wydziału jak Madeleine Korbel Albright została wybrana na Jego miejsce, jak przeszedł na emeryturę. Są też inne rzeczy z czasów jego bytności w Georgetown, o których powinniśmy pamiętać, na pewno jego głębokie zaangażowanie w zmniejszanie ubóstwa – i jego cudowne, cierpkie poczucie humoru.

Jan Karski zmarł w Szpitalu Uniwersyteckim w Georgetown 13 lipca 2000 roku, na Hilltop, który był jego naukowym domem przez ponad pół wieku. Tam milczał o tym, co widział, potem, dla dobra ludzkości, mówił. Pod koniec wojny powiedział „Znienawidziłem ludzkość”. Ale stopniowo, dla dobra ludzkości, mówił. Krajowe audytoria słuchały, a szczególnie studenci. W Georgetown patrzył na generacje studentów przechodzące przez jego zajęcia i, na swój sposób – przenikliwy, lecz skromny, widział, jak oni zachwycali się Jego nauczaniem. Jego polityczną pasją. Jego przenikliwą osobą.

Ale Jak Karski zobaczył więcej: zobaczył krzyż Chrystusa na zatoce wieku, usłyszał krzyk porzucenia milionów braci i sióstr Jezusa z Nazaretu. Wiedział, że przygotowuje się do tego, by zobaczyć jeszcze więcej – swojego Boga. Przez laty powiedział:

„Nie okazuję tego, ale jestem człowiekiem religijnym. Wiem, że Bóg daje nam nie wspólne, ale indywidualne sumienie. To jest ta piękna część człowieka. Ma wolny wybór: może podążać za złem, może wybrać prawidłowo. Każdy jest odpowiedzialny przed Stwórcą indywidualnie.

Przyjdzie moment, gdy będę wezwany. To będzie ostatni sąd. Bóg powie do mnie: „Karski, dałem Ci twoją duszę. Twoje ciało umarło. Twoja dusza jest moja. Dałem Ci ją. Co zrobiłeś ze swoją duszą?”

I będę musiał odpowiedzieć. Chcę czynić niebo. Chcę zbawiać.

Jestem stary i słaby. Nie potrzebuję już odwagi. Więc uczę współczucia.”

 

Tak więc w ostatnich latach swojej emerytury rzeczywiście kontynuował nauczanie współczucia. I co niedzielę szedł do kościoła św. Anny, aby otrzymać komunię, nawet po strasznym nieszczęściu – śmierci żony w 1992 roku. A teraz umarł i zostawił nas.

Kilka miesięcy temu napisał i wysłał mi bardzo hojny dar, prosząc, żebym zrobił z nim cokolwiek zechcę. Teraz dzięki niemu mamy stypendium na cześć jego żony Poli. A stacje Drogi Krzyżowej w kaplicy Dahlgren są podświetlone. Jak w Ewangelii św. Marka, stacji Drogi Krzyżowej kończą się przy grobie, nie oferując jeszcze wizji zmartwychwstania Chrystusa. Ale to Jego Jan na pewno teraz widzi – Chrystusa i Jego Ojca. Znowu milczy o tym, co widzi. Ale zapewne w naszej modlitwie powie nam o swoim sądzie. I pewnego dnia opowie swoimi słowami, jak zbawiał.