Muzeum Historii Polski English

Partner strategiczny

Muzeum Historii Polski

Partnerzy Roku Karskiego

MSZ RP
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
 NBP
UW

Partnerzy medialni Roku Karskiego

 Polskie Radio

Przewodniczący AJC trzeźwo o wizycie Trumpa

David Harris, przewodniczący American Jewish Committee David Harris, przewodniczący American Jewish Committee

Od początku nowej administracji AJC naciska Biały Dom i Kongres, by zrozumiano rangę Polski w Europie. Jestem pewien, że były jeszcze inne takie głosy, lecz nasz należał do najsilniejszych – mówi David Harris, przewodniczący American Jewish Committee, które w 1993 roku uhonorowało Jana Karskiego swym najwyższym odznaczeniem, Amerykańskim Medalionem Wolności. Harris udzielił wywiadu dla "Gazety Wyborczej", gdzie ukazał się 9 lipca 2017 roku. 

 

Paweł Smoleński: Co myśli pan o warszawskim przemówieniu Trumpa?

David Harris: Dla wielu ludzi w Polsce to było bardzo oczekiwane przemówienie.

Po pierwsze, okoliczności. To dopiero druga wizyta Trumpa za granicą i od razu Polska. Wcześniej był w krajach Zatoki Perskiej, Izraelu, w Belgii, NATO, no i w Watykanie. To dla Polski wielka sprawa: znalazła się w pierwszej grupie państw odwiedzanych przez prezydenta USA.

Po wtóre, mówił o sprawach, o których wielu Polaków chciało usłyszeć z ust ważnego przedstawiciela Zachodu.

Żeby poprawić sobie samoocenę. Te wszystkie historie o powstaniu warszawskim, o polskim duchu narodowym, o sile... My tego bardzo chętnie słuchamy.

– Owszem. Ale proszę zauważyć, o czym konkretnie mówił. Przywołał Katyń. Powiedział, że kiedy Warszawa walczyła, Sowieci stali na prawym brzegu Wisły i biernie przyglądali się agonii miasta. Po czym potwierdził, że całe NATO i USA obowiązuje słynny artykuł 5. Jego deklaracja nie pozostawia żadnej wątpliwości. Nie rozwodził się zbytnio nad rolą Rosji w dzisiejszym świecie, ale jasno wyraził się o jej destabilizującej roli na Ukrainie, ingerowaniu w sprawy innych krajów, wszczynaniu wojny cybernetycznej. To wybrzmiało wystarczająco dobitnie.

Równocześnie prezydent mówił o wadze amerykańsko-europejskiej współpracy transatlantyckiej oraz o sile polsko-amerykańskiego sojuszu. Miałem wrażenie, że publiczność na placu Krasińskich była z tego bardzo zadowolona.

Wie pan, że to była specjalnie zorganizowana publiczność, stronnicy władzy zwiezieni autokarami z całego kraju?

– Oczywiście. Trochę to zabawne, lecz nie sądzę, by było szczególnie niezwykłe. Wiele krajów woli przyjmować takie wizyty w dobrej atmosferze, a nie przeżywać zaskoczenie, że w drugim albo w czwartym rzędzie publiczności nagle zrywają się manifestanci. Nie byłem tym zabiegiem zbytnio zaszokowany, bo widziałem podobne wcześniej.

Ale Polacy nieobecni na placu Krasińskich mogli być zdziwieni. Tym, że prezydent nie odniósł się do wewnętrznych napięć w kraju.

– Mogli. Ale obecny prezydent nie jest człowiekiem angażującym się w takie sprawy – i to nie tylko w Polsce. Z jednej strony sprawuje urząd dopiero pół roku i pewnie nie ma przekonania, czy powinien wnikać w wewnętrzne problemy odwiedzanych krajów. Dlatego nie zaskoczyło mnie nic a nic, że nie powiedział słowa o waszym Trybunale Konstytucyjnym. Gdyby prezydentem był Barack Obama lub ktoś do niego podobny, raczej by to zrobił, subtelnie, delikatnie, elegancko. Ale Trump jest zupełnie inny.

Nie powiedział też słowa o Unii Europejskiej.

– To zbyt surowa opinia. Mówił o Sojuszu Transatlantyckim, o wspólnocie wartości obowiązujących po obu stronach Atlantyku, od wiary w Boga, przez wolność, po równość płci, sztuki, kultury.

I przedstawił się jako lider konserwatywnej kontrrewolucji, co w Polsce akurat wcale się podoba.

– Trump czuł się bardzo komfortowo, jadąc do Polski. Potrzebował wizyty w kraju, gdzie będzie bardzo dobrze i ciepło przyjęty. Dał się przekonać doradcom i zobaczył na własne oczy, że to był strzał w dziesiątkę.

Polska jest od zawsze bardzo proamerykańska, bodaj najbardziej w całej Europie. Nasze historyczne związki są bardzo długie, od czasów amerykańskiej rewolucji, zerwane w zasadzie tylko za rozbiorów i zimnej wojny. Trump jest wdzięczny, co zresztą powiedział, amerykańskiej Polonii, która masowo oddała na niego głosy. Jego zwycięstwo rozegrało się w czterech kluczowych stanach – Pensylwanii, Ohio, Michigan, Wisconsin - gdzie polska mniejszość jest bardzo liczna. Warszawskie przemówienie Trumpa było skierowane również do niej.

Słowem, uważa pan, że to bardzo udana wizyta. Sukces Trumpa. I polskich władz.

– Jeśli brać pod uwagę tylko przemówienie. Nie wiem, co było w kuluarach, nie znam detali inicjatywy Trójmorza, bo jestem po bardzo wstępnych, nieoficjalnych rozmowach, nie widziałem, co politycy mają w swoich biurkach. Ale od początku nowej administracji AJC naciska Biały Dom i Kongres, by zrozumiano rangę Polski w Europie. Jestem pewien, że były jeszcze inne takie głosy, lecz nasz należał do najsilniejszych.

A Trump okazał się pierwszym prezydentem USA, który nie odwiedził pomnika Bohaterów Getta.

– Ale pod pomnik poszła jego córka Ivanka.

Oczywiście byłbym bardzo rad, gdyby Trump pojawił się w dawnym getcie oraz w Muzeum POLIN. Gdy Obama był pierwszy raz w Warszawie, muzeum nie było jeszcze otwarte, więc obiecał, że kiedyś przyśle tu swoje córki.

Nie znam planu wizyty Trumpa, nie wiem, jak bardzo był napięty. Mogę się tylko zastanawiać, co ta nieobecność znaczy – i nie mam żadnej odpowiedzi. Również takiej, że taki hołd go nie obchodził, zapomniał, nie przyszedł mu do głowy, nie docenił jego wagi. Po prostu mam za mało danych, żeby wydać jakąś opinię. Ale mówił o getcie w swoim przemówieniu, wspomniał o niemal całkowicie zniszczonej społeczności polskich Żydów, więc raczej tego nie ignoruje. Tego prezydenta można lubić lub nie, zgadzać się z nim lub nie, obawiać się jego pomysłów lub nie – ale jest z pewnością przyjacielem Żydów i Izraela.